Archiwa tagu: Osobiste

Pełna kulturka

Po niezbyt przyjemnej utracie poprzedniej karty, nadeszła pora, żeby odebrać nową (z różnych względów korespondencja trafia do oddziału, zamiast bezpośrednio do mnie pocztą). Oczywiście, jak większość banków, BPH też odchodzi od obsługi oko-w-oko, redukując personel. Co za tym idzie, każda sprawa, którą trzeba załatwić osobiście, trwa wieki, z czego znaczna większość to stanie w kolejce. Takoż było i tym razem. Najpierw nikogo nie było, bo pani (tak, była tylko jedna) kserowała papiery dla pana, który chciał wziąć kredyt (obsługa ksera musi być strasznie trudna). Później jeszcze podpisywanie itp. Kiedy szczęśliwie, po 20 minutach podszedłem do stanowiska (okienka nie są już trendy), pani wklepała mój numer do kompa, i się okazało, że nie musiałem w ogóle stać w kolejce, bo należę do grona ekskluzywnych klientów, którzy są obsługiwani „na boku” – zdziwiło mnie to, jako że mam konto studenckie. Fakt faktem, obroty tam mam spore, ale żeby tak od razu na boczek…? Nic to, narzekać nie będę, następnym razem będę wiedział, gdzie iść 🙂

Inna łaska, jaka mnie doświadczyła ze strony banków, to telefon z ING. Sprawa o tyle dziwna, że nie mam tam konta, a jedynie fundusz emerytalny. Będę musiał doczytać, czy zgadzałem się na wymianę moich danych między instytucjami grupy. Otóż zaproponowali mi łaskawie możliwość otrzymania kredytu w wysokości około połowy mojej pensji. Uprzejmie podziękowałem, ale jak już mają dostęp do informacji o moich zarobkach, to mogliby się domyślić, że kredyt to się bierze zazwyczaj na kwoty większe. No, chyba że ktoś ma nagły problem i potrzebuje lekkiego wsparcia. Ale bez zboczeń, jeśli to ma być taka „łaska”, to mogli się lepiej postarać…

冬に成りました

Wygląda na to, że przyszła zima. I to w takiej formie, w jakiej najbardziej ją lubię (no, może trochę za ciepło jest). Pada gęsty śnieg, duże płatki, nie rozciapkują się od razu na ulicy, tylko zmieniają się w miękki puch. Wyglądam przez okno – ciemno, jedynie w pomarańczowym świetle sodowych latarni widać wirujące płatki. Na ten widok czekam co roku. Gęsty, wirujący śnieg w świetle latarni. Od razu mam ochotę wyjść na dwór, chodzić bez celu, co jakiś czas patrząc się prosto w niebo, patrząc na to kłębowisko nad moją głową. To bardzo uspokaja. Czuję się wtedy odcięty od wszystkiego, gdzieś na końcu świata, sam ze swoimi myślami.

Tak uspokajająco działa na mnie chyba cała atmosfera zimy. Do tego dochodzą święta. Ściany mojego pokoju są mniej więcej pomarańczowe, podobnego koloru są lampki małej choinki, którą sobie stawiam na biurku – razem daje to ciekawy efekt. Ciepłe kolory i wyglądanie za okno, na przykryte śniegiem chodniki, przez które przemykają zawinięte od stóp do głów osoby, czasem ciągnące na smyczy różne futrzaki, a czasem będące przez nie ciągnięte.

Tak, lubię tą porę roku.

Dzisiaj w radio…

…znowu to samo.

W pracy gra sobie radio. Jakoś lepiej mi się słucha, jak nie mam głośników pół metra od siebie, więc wolę radio na drugim końcu pokoju, niż coś z mp3. Problem w tym, czego słuchać.

Któregoś razu było to zdaje się „radio plus” (nie jestem pewien). Dosyć często leciał u nich tekst „tylko u nas łagodne przeboje”. Bomba, można trochę tego posłuchać, ale po jakimś czasie szlag człowieka trafia od smętów. Miarka przebrała się pewnego jesiennego dnia. Padało, było zimno, cały dzień ciemno przez chmury. W radio jeden smęt. Drugi. Trzeci. Przy czwartym, o treści mniej więc „szaro, smutno i pada” nie wytrzymałem i zaordynowałem zmianę stacji.

Antyradio – fajnie, ale najwyraźniej współlokatorom nie pasuje za mocna muzyka, bo co ja przestawiałem radio to wytrzymywali góra tydzień. Fakt faktem, że muzyka w większości przypadków jest OK, ale współczesne polskie rockowe piosenki są monotonne strasznie (nie wszystkie, ale spora część). Do tego nie trawię Wojewódzkiego. „Śmieszne telefony” wychodziły im sensownie raz na 15 – a już szczytem beznadziei jest jak Wojewódzki z Figurskim przekrzykują się nawzajem. Plusem jest to, że przynajmniej zbyt często nie powtarzają piosenek.

„Radio pogoda złote przeboje”. Lubię starsze kawałki. Różne różniaste. Ale na „Pogodzie” dwa razy dziennie lecą te same piosenki. Wielki minus za „wesołe żarciki telefoniczne” w ich wydaniu. Tzw. „niezły numer” to rzeczy na poziomie piwnicy. Np. dzwoni do radia pani i prosi, żeby pan od żartów zadzwonił do jej męża i powiedział, że ktoś ukradł mu samochód, który dopiero co sobie kupił. Może to ja jakiś dziwny jestem, ale dla mnie to jest żenujące.

Eska. Muzyka definitywnie nie w moim stylu. Słucham różnych rzeczy, i część ‚hitów’ nawet może i mi się podoba, ale na Esce leciały one co dwie godziny definitywnie mi je obrzydzając. Do tego to, co mi się podobało to niewielki procent ogółu, więc odpada.

Vox. Klasyka, ale podobnie jak Pogoda – codziennie te same piosenki.

Obecnie nastawione jest radio Wawa. Dają samą polską muzyke – nawet znośnie to wychodzi. „Telefoniczne żarciki”, czyli Detektyw Inwektyw, nawet niezłe są. Jednego tylko nie rozumiem: dosyć często nadają piosenkę „Twoja Lorelei” kapeli z lat 80-tych „Kapitan Nemo”. Jest to w stylu „New Romantic”, czyli jedno z najgorszych wytworów ludzkiej myśli muzycznej. Jeśli ktoś bardzo chce, to tu jest osiołkowy link do teledysku (równie beznadziejny jak piosenka). Ale jak tylko przeżyję tą piosenkę, to daje radę.

Drogowcy

Samochodem jeżdżę od stycznia. Motorem – rok dłużej. Wydawałoby się, że przez rok człowiek może przeżyć wszystko, co „polskie drogi” mają do zaoferowania. Otóż nie. Prawdziwe przeżycia zaczęły się dopiero jak zacząłem jeździć samochodem. Wcześniej doświadczyłem tylko wrogości ludzi z „puszek” w stosunku do tych na motorach. Teraz doszła jeszcze świadomość głupoty – na motorze jakoś nie zwraca się na to uwagi, tylko cieszy się, że się uniknęło wpakowania w samochód, który wyjeżdża sobie beztrosko z podporządkowanej, bez żadnego śladu rozglądania się.

Przedwczoraj, jadąc dosyć późno Trasą Toruńską (dla nietutejszych – trasa ekspresowa, przez całą Warszawę w zasadzie, 3 pasy w każdym kierunku), trafiłem na „skoczka”. Pan dojeżdżał do samochodu na jego pasie, szybkie hop na pas obok, nawet nie patrząc, czy ma miejsce na taką zmianę, nie mówiąc już o tym, że nie ma sensu zmiany pasa, bo samochody tym pasem jadą wolniej, więc szybciej nie pojedzie, musi ostro dać po hamulcach. Co robi w takich okolicznościach „skoczek”? Wraca spowrotem na lewy pas. I jak piłeczka pingpongowa, skacze sobie chyba dlatego, że lubi zmieniać pasy, bo nie ma to żadnego sensu. Czasem uda mu się wyprzedzić jeden samochód, czasem nie… Komentować sensowności nie będę, bo aż szkoda się wysilać.

Wczoraj z kolei jechałem sobie przez rondo – cześć skomplikowanego systemu drogowego przy „centrum handlowym” – późno było, zero samochodów, w tym miejscu nie ma nawet latarni, a przez środek ronda wesoło jedzie sobie rowerzysta, bez żadnych odblasków, bez światełek… Dobrze, że wolno jechał, bo nie miałem najmniejszych szans go zauważyć. I by było – „młody, świeży kierowca potrącił Bogu ducha winnego rowerzystę”.

A co się dzieje na motorze to już zupełnie inna historia. Ludziom bardzo dokucza, że przejeżdżam między samochodami, a oni muszą stać w korku. To, że ja przejadę, dla nich zupełnie nic nie zmienia, ale tu odzywa się tzw. „polska mentalność” – ja nie mogę, więc innym nie dam. I zajeżdżają drogę. Całe szczęście to nie reguła, są ludzie, którzy robią miejsce.

Nasze drogi to miejsce dla ludzi o mocnych nerwach… Jeśli się takich nie ma, to człowiek szybko dostanie nerwicy i będzie się zachowywać jak typowy samochodowy furiat.