Canona roszady w segmentach lustrzanek

Strategia Canona w kwestii użytkowników docelowych była prosta – xxxD dla amatorów, xxD dla pół-amatorów, xD dla pro. Później doszło jeszcze xxxxD jako entry-level, dla osób które chcą spróbować lustrzanki jako zamiennika dla „małpki”. Strategia prosta, ale w pewnym momencie coś się pomieszało…

Wyszło 50D. 50D miało zastosowane na tamten moment high-endowe technologie (np. gapless soczewki na matrycy, procesor obrazu DIGIC4 używany też w modelu 5D dla profesjonalistów), miało też obudowę z wyższej półki – wzmocniony, magnezowy korpus. Niedługo później wyszedł 550D – z jednej strony miał kilka nowinek, których brakowało w 50D, np. możliwość kręcenia filmów w HD, miało też matrycę o większej rozdzielczości, ale z drugiej strony korpus był plastikowy, matryca miała „zwykłe” mikrosoczewki.

W międzyczasie wyszedł model 7D, przez którego masa ludzi pluła sobie w brodę, bo zbierali na drogiego 5D mk.II, który miał duże możliwości, ale nie wszyscy chcieli matrycę pełnoklatkową, i wszystko co się z nią wiąże (np. mniejsze przybliżenie teleobiektywów, niemożność stosowania tańszych obiektywów EF-S).

Jak widać, zrobiło się zamieszanie. 50D był de facto za słaby patrząc na niższą serię, podobnie 7D niezbyt pasuje to linii xD (gdzie wcześniej aparaty miały matryce APS-H lub FF). No i teraz Canon zrobił porządki – wszystko jednym ruchem, a mianowicie pod pewnymi względami upośledzając 60D w stosunku do 50D. Nie ma już magnezowej obudowy, system sterowania to „coś pomiędzy” 50D a 550D, aparat stracił gniazdo synchronizacji flesza, tryb zdjęć seryjnych jest nieco wolniejszy… Oczywiście jest też nieco ulepszeń wynikających z postępu technologicznego – filmy HD, większa (megapikselowo) matryca, lepszy wyświetlacz itp.

Obecnie xxxxD jest dla amatorów, xxxD dla obeznanych amatorów, xxD dla entuzjastów, 7D dla semi-pro, 5D/1D dla pro.

Jak kupowałem swojego 50D miałem dylemat – czy pójść w nowinki techniczne niższej serii wybierając 550D, czy jednak iść w solidniejszy model 50D. Zdecydowałem się na 50D, co teraz daje mi ciekawą możliwość – korzystając z tego, że na allegro używane 50D chodzą drożej niż nowe 60D, jak tylko dozbieram różnice, postaram się sprzedać body 50D i dołożyć do 7D.

Pozytywne wzorce

Kilka dni temu skacząc po kanałach trafiłem na film „Mini’s First Time”. Fabuła przedstawia się następująco. Kobieta przyjeżdża do Holyłud żeby zrobić karierę. Puszcza się z kim się da, żeby tylko poprawić swoją pozycję. Z obleśnym producentem filmowym zachodzi w ciążę. Niedługo później producent umiera, matce z dzieckiem dostaje się kasa. Matka puszcza się dalej, córka wychowuje się w krzewiącym poprawne postawy środowisku. Córka jest tak spragniona nowych wrażeń (ciągle pierwsze razy – stąd tytuł), że postanawia robić karierę w jakże obiecującej branży prostytucji. W momencie, kiedy dziewczyna jako klienta dostała swojego ojczyma, i wcale nie zrezygnowała z realizacji zlecenia, zrezygnowałem.

Myślę sobie: WTF?! Chyba tyle komentarza.

Promocja promocja

Tym razem nie będzie problemów ludzkości, tylko bardzo przyziemne, dosyć oczywiste sprawy. W polityce bagno takie, że nie chce się komentować.

Nie lubię jak mnie ktoś robi w jajo. Wiem, że wszelkie „promocje” w supermarketach to przekręty – w najlepszym przypadku jest tak, że jedna rzecz jest 10 gr tańsza, a reszta 5 zł droższa. Ale widać to dopiero, jak się robi zakupy w jednym miejscu regularnie.

Na cotygodniowych zakupach zauważyłem, że papierowe ręczniki, który to „model” zwykle kupuję, są w promocji „3+1 gratis”. Nie potrzebowałem akurat jakoś pilnie, ale jako że taka korzystna promocja, to byłem skłonny wziąć – w końcu się nie zmarnuje, a parę złotych zostanie w kieszeni.

Ale zerknąłem na cenę.

Te 3 rolki kosztowały ~10 zł. Szybkie obliczenia wykazały, że to coś sporo, bo do tej pory płaciłem ~5 zł za paczkę dwóch. Szybkie przejście do półki z „niepromocyjnymi” ręcznikami wyjaśniły tajemnicę – teraz zwykłe opakowanie dwóch rolek kosztuje 6,99 zł. Stwierdziłem „No wai”, tak to nie będziemy się bawić, i ręczników nie wziąłem. Pewnie im poszło w pięty.

Tak więc, drogi konsumencie, bądź świadomy, i nie graj w ich gierki, według ich zasad. Fight the power! Excelsior!

Granice zaufania

źródło: niebezpiecznik.pl

Kiedy w grę wchodzą pieniądze, zaufanie jest istotną kwestią. Pewne rzeczy można wybaczyć, innych nie. Na przykład bankowi mogę wybaczyć, że ma planowane przestoje, kiedy na przykład aktualizowane jest oprogramowanie. Mogę też wybaczyć przestój nieplanowany – cóż, awarie się zdarzają, nawet najlepszym. Poklnę trochę, że nie mogę się dostać do moich pieniędzy, ale wcześniej czy później zobaczę, że wszystko jest na swoim miejscu.

mBank wczoraj zrobił rzecz, którą wybaczyć trudno. Przez błędy w systemie przelewy trafiały nie tam gdzie trzeba. Wprawdzie rzecznik prasowy banku mówił, że niepoprawne są tylko i wyłącznie opisy, ale z innych źródeł wiadomo, że nie było tak różowo. Ktoś dostał nie swoją pensję, ktoś inny dostał płatności za dziwne przedmioty z allegro. Rano robiłem kilka większych przelewów, zastanawiałem się, czy dojdą we właściwe miejsce – jeden wiem, że doszedł, zobaczymy co z drugim.

Nie wiem, co przewiduje procedura kryzysowa na okoliczność przelewowej ruletki, ale mBank… zablokował dostęp do wyciągów. Możliwe, że to po to, aby odciąć potencjalny dostęp do danych osobowych zawartych w potwierdzeniach przelewu, ale to tylko spotęgowało uczucie niewiedzy co się dzieje ze środkami na kontach.

Nawet jeśli bezpośrednio mnie to nie dotknie, to i tak fundament zaufania został poważnie naruszony – przez błąd banku moje pieniądze mogę bezpowrotnie stracić – no bo przecież jeśli wyjdą one poza bank, to nie ma gwarancji, że ktoś je zwróci.

mBank ogłaszał wielki sukces, jakim było wprowadzenie przelewów natychmiastowych (bez czekania na sesję Elixiru) do MultiBanku (który niby jest w tej samej grupie kapitałowej, co mBank, ale posiada osobny system informatyczny) – możliwe, że przy tej okazji coś zostało niedopatrzone.

Obraz zarąbany bezczelnie z niebezpiecznik.pl

Demagogia, czyli jak liczyć, żeby wyszło na nasze

Z dzisiejszego artykułu w Gazecie Prawnej pt. „Kosztowny niewypał z elektroniczną bransoletą„:

URZĄDZENIA SYSTEMU DOZORU elektronicznego kosztowały 22 mln zł. Ale z tzw. bransoletek skorzystały tylko 223 osoby. Zamiast oszczędzać, państwo płaci 100 tys. zł na skazanego!

Jeśli tak – to ja przebijam. Stadion narodowy kosztował już pewnie z 200 mln zł (planowany całkowity koszt to ok. 1,5 mld zł), skorzystało z niego jak na razie 0 widzów, to znaczy że stadion to koszt nieskończoność zł na widza!

Według informacji z tego samego artykułu, miesięczny koszt operacyjny to 750 tys. zł. Dzieląc to na aktualnych 223 skazanych korzystających z systemu, wychodzi ok 3,4 tys. zł miesięcznie – w porównaniu do pięciu tysięcy na zwykłego więżnia, to jest już zysk. Zapewne przy zwiększeniu ilości więźniów z „obrączkami” koszt na osobę będzie się rozkładał jeszcze korzystniej. A że jest koszt wejścia… zawsze jest. Im dłużej to będzie działało, tym sensowniejszy będzie wynik finansowy.

Można się przyczepić, że długo to trwało, że ten wspomniany koszt wejścia jest zbyt duży (ale czy na stworzenie dużego systemu tej klasy 22 mln zł to faktycznie tak dużo?), ale takie wyliczenia są po prostu durne.

Kosztowny niewypał z elektroniczną bransoletą

Priorytety medialne

Kolejna choroba w Polsce: media, które mają dziwne priorytety. Tusk pojechał w podróż po krajach Azji południowo-wschodniej, co może sporo dać w kwestii wymiany handlowej. Jakkolwiek mamy długą historię pozytywnej współpracy gospodarczej z Indiami czy Wietnamem, ostatnio się nieco w tej kwestii zapuściliśmy. I co? W „Faktach TVN” materiał o tym jakim samochodem jechała delegacja rządowa. Już w „Dzień dobry TVN” materiał był bardziej merytoryczny – rozmowa o faktycznych potencjalnych korzyściach z wyprawy, ale nagłówek był już typowy – „Egzotyczna wyprawa Tuska” (czy coś takiego), podkreślający tylko nagonkę na wyjazdy zagraniczne polskich delegacji, rozpoczętą przy okazji wyjazdu do Ameryki Południowej (która nota bene żadnych efektów, poza kurtuazyjnymi, nie miała).

W gazetach na temat wyjazdu – nic, albo prawie nic. Wiadomości w telewizji publicznej oglądam rzadko, więc nie mam porównania, ale poziom stronniczości doboru informacji skutecznie mnie zniechęcił do oglądania ich programów informacyjnych.

Interpolityka

Znawstwo polityki w wydaniu internetowym (a szczególnie – blogowo-portalospołecznościowym) mnie rozbraja. Już dawno straciłem jakąkolwiek ochotę na wdawanie się w dyskusje. Już nawet nie chodzi o orientację w temacie, czy o różnice poglądów (które szanuję, o ile jest to faktycznie kwestia światopoglądowa, a nie doktrynalna) – a raczej o zdolność wymiany poglądów na poziomie późnej piaskownicy. Cała debata odbywa polega na przerzucaniu się mądrościami w stylu „Wy nie robicie tego czego TVN24 nie kazała zrobić”

Przykład? Przed chwilą zajrzałem na fejsbukowy fan-page, który – jak zrozumiałem – miał grupować ludzi zachęcających PO do pozytywnego działania. I kto tam jest? 90% wypowiedzi to ewidentnie ludzie pro-PiSowscy, wyrażający swoje frustracje poprzez patrzenie z góry na innych, najwyraźniej „gorszych”. Tu dochodzą też oczywiście komentarze ukazujące orientację w sytuacji politycznej kraju na poziomie nagłówków z „Faktu”, ale to już zupełnie inna kwestia.

Przejrzałem sporo wpisów na tym fan-page’u, i chciałem zacytować wypowiedzi obu stron, pokazujące negatywne wypowiedzi, ale serio, nie byłem w stanie znaleźć, ze względu na przeładowanie pro-platformerskiej strony wypowiedziami stronników PiS. Znalazłem o PO: „lemingi”, kapitalizowanie liter „PO” w każdym słowie („POpaprańcy”), robienie dramatu z podwyżki VAT o 1%, dialektyczne dyskusje nt. czy PO jest liberalna a czy PiS socjalistyczne…

Żeby nie było, że jadę po „pisowcach” – w drugą stronę to na pewno też działa. Aczkolwiek… PiS nie daje nawet żadnej szansy na skomentowanie ich działań politycznych, bo działalność partii ogranicza się do okolic Smoleńska i Krzyża, a oceny rządów Kaczyńskich są idealizowane ponad zdrowy rozsądek.

(chciałem napisać notkę o Wojnie Krzyżowej, ale jak czytam – a to by było niezbędne do stosownego przygotowania tematu – o tym temacie to mną telepie, więc chyba sobie daruję)

Bij policjanta

Nie wiem, czy to, co w artykule „Polowanie na policję” przedstawił Newsweek (12/2010) to dowód na nagłe zwiększenie się ilości aktów brutalności przeciwko policjantom (z ośmiu przedstawionych przypadków z ostatniego miesiąca miesiąca na przykład dwa to ataki przez włamywaczy samochodowych – a ich za reprezentantów młodzieży bym nie brał), ale coś jest na rzeczy. I chodzi tu o rzucenie brzydkiego słowa do pana w mundurze, ale o brutalne, zbiorowe, często zaplanowane ataki, wparowywanie na komisariat z siekierą (!).

Coraz bardziej czuję, że się starzeję, bo „za moich czasów” takiej masowej nienawiści do wszystkiego w mundurze nie było. Owszem, były napisy „HWDP” na ścianach (tak, wtedy jeszcze „H”, nie „Ch”), ale to były wybryki kojarzone raczej z blokersami, których wtedy było niewiele – a na pewno nie była to dominująca grupa. Tymczasem obecnie każdy kto słucha hip-hopu czuje się w obowiązku pluć na policję.

Źródła tej nienawiści są nie do końca określone. To raczej dogmat. Pies jest psem bo jest psem. Oczywiście podstawowym źródłem tych zachowań jest „kontestacja aparatów władzy”, jak by to można ładnie nazwać – ogólnie chodzi o to, że policja psuje zabawę. Bo przecież wiadomo, że rzucanie śmietnikami w autobusy jest bardzo ciekawe, natomiast policjant przychodzi i zabrania. Dlatego policjanta takiego trzeba dźgnąć nożem – stało się tak w lutym na warszawskiej Woli, jak pewnie wszyscy wiedzą. Ale zabranianie zabawy śmietnikami to bardzo mocny powód do napaści – a wystarczą dużo słabsze. Na przykład w Szczecinie trójka 20-latków zasadziła się na policjanta po służbie, bo ten kilka dni wcześniej ich… wylegitymował.

Według artykułu z Newsweeka, osoby stawiające się Policji zyskują poklask otoczenia, zwłaszcza na forach internetowych. Może i tak jest, ale trzeba pamiętać, że w Polsce grupa gangsta z gimnazjów, „white niggerów” czy innych pozerów jest wyjątkowo rozbudowana, a grupy te znane są z tego, że są mocne w gębie. I fakt, robią różne głupoty dla poklasku – bo przecież to istota pozerstwa – ale czy oni faktycznie by się zdobyli na jakieś bardziej oficjalne akty społecznego nieposłuszeństwa – nie sądzę.

Ale problem moim zdaniem jest. Z tymi, którzy nie siedzą na forach internetowych, tylko przed blokami. Którzy irytują wszystkich dookoła, ale wszyscy boją się im zwrócić uwagę. Którzy nie mają autorytetów, nie boją się konsekwencji, nie myślą o niczym. Dr hab. Jacek Kurzępa, socjolog młodzieży, mówi:

Młodzi nie mają jeszcze wyrobienia przestępczego, żeby móc dozować agresję, żeby skalkulować, że wcale nie trzeba kogoś zabijać, aby osiągnąć pożądany skutek. Aby dokonać rabunku, wystarczy często postraszyć nożem. Młody zaś, gdy wyciąga nóż, gotów jest go naprawdę użyć.

Daruję sobie teraz dywagowanie „czemu tak jest?” czy komunały „a gdzie są rodzice?”, „w szkole już niczego nie uczą!”, czy bzdury jak „to wszystko przez gry komputerowe”.

Nie ma możliwości ingerencji w sposób wychowania dziecka w domu, a raczej jego braku. A jeśli jest jak jest, to trzeba zadziałać z innej strony. Ministerstwo Sprawiedliwości, po głośnym przypadku zadźgania policjanta przeszkadzającego w rzucaniu koszem na śmieci, szybo przygotowało projekt ustawy zaostrzającej kary za ataki na funkcjonariuszy. Tylko czy to coś da? Moim zdaniem nie. Jeśli ktoś wyciąga nóż – nie ważne czy to na policjanta czy na zwykłego przechodnia – to mu nie robi różnicy, czy za zabójstwo będzie siedział 20 czy 25 lat. Bo nie myśli o konsekwencjach – taka już jest radosna mentalność dzieci, czy to pięcio-, czy dwudziestopięcioletnich (dlatego właśnie jak dziecko podpali dywan, rodzic pyta „Czy ty myślałeś co może się stać?!”, a odpowiedź jest zawsze ta sama – nie, nie myślał). Za to bardzo sensowna jest druga część propozycji – otóż Ministerstwo sugeruje, aby osoba pomagająca policjantowi, która przekroczy granice obrony koniecznej, była chroniona tak, jak funkcjonariusz publiczny. I w drugą stronę – osobie atakującej takiego „pomocnika” będą przedstawione zarzuty napaści na funkcjonariusza publicznego.

Teraz przykład z drugiej strony. W Słupsku dzielnicowy jest oskarżony o pobicie trzech młodzieńców. W żadnym wypadku nie popieram maltretowania zatrzymanych na posterunkach – bo to nikomu na dobre nie wychodzi, poczynając od skojarzeń z MO, na dawaniu powodów gówniarstwu skończywszy. Nie ma też żadnych obiektywnych relacji jak cała sprawa wyglądała – wiadomo, że policja interweniowała w sprawie grupy wyrostków, którzy ciągle siedzieli na klatce schodowej, niszczyli budynek – generalnie to, co robią blokersi, a przeciwko czemu mało kto się sprzeciwia, bo po prostu ludzie się boją; gówniarzy zatrzymano, a po wypuszczeniu, jeden z nich poskarżył się rodzicom, że policjant bił ich pięścią po twarzy. Czemu wspominam o tej sprawie? Bo jest takie powiedzenie: „chcesz komuś przyłożyć, walnij policjanta – nie odda”. Policjant powinien z dzieciątkami obchodzić się jak z kwiatuszkami, a nie mam wątpliwości, że rodzice tych blokersów uznają swoje dzieci za najświętsze. Tutaj dzielnicowy „oddał” (zakładając, że reagował na zachowanie gówniarzy) – i ma za swoje. Czekać tylko, aż na dzielnicowego i pozostałych trzech policjantów biorących udział w sprawie „ktoś” napadnie, i będzie kolejna szopka w TV.

Chciałbym, żeby policjanci swobodnie działali w granicach prawa – żeby mogli stosować reakcję proporcjonalną do akcji, albo nawet minimalnie powyżej (serio, nie mam nic przeciwko rzuceniu na glebę i skuciu bezczelnego gówniarza). Szkoda tylko, że każda zasada będzie naginana przez psychopatów, którzy zawsze się wcisną gdzie nie powinni…

Tenba Messenger Large

Po raz kolejny dałem pofolgować mojemu małemu zboczeniu – chęci posiadania dużej ilości plecaków i toreb. Uzasadnienie jak zawsze to samo – poszukiwanie ideału. A tak poważniej, to wiem, że ideału nie ma, więc trzeba mieć różne akcesoria na różne okazje.

Zainteresowanie torbą Tenba Messanger Large zasiał Futomaki, który zapytał się na FaceBooku o opinie o niej, dając link do jej opisu. Zainteresowałem się tą torbą, bo poszukuję czegoś, co umożliwi noszenia lustrzanki „na wszelki wypadek” – to znaczy wtedy, kiedy nie planuję konkretnie wyprawy fotograficznej, a chciałbym zabrać aparat ze sobą wychodząc do pracy. W takiej sytuacji oprócz aparatu musi pomieścić różne inne rzeczy – dokumenty, notatnik, czasem laptopa.

Do tego samego celu mam już kupiony wcześniej plecak LowePro FastPack. Robi to co ma robić, aczkolwiek układ jego kieszonek ogranicza nieco zakres przenoszonych przedmiotów – oprócz kieszeni fotograficznych ma przegrodę na laptopa, i górną komorę, gdzie całą resztę muszę wrzucić razem. Tenba Messanger Large w tej kwestii zapowiada się nieco ciekawiej. Oprócz przegrody na aparat i akcesoria (wyciąganej), jest kieszeń na laptopa, dwie płaskie kieszenie, dwie kieszonki na klapie, i jeszcze trochę wolnego miejsca w komorze głównej. Jak to wszystko sprawi się w praktyce – zobaczę za jakiś czas.

Futomaki prosił mnie o sprawdzenie, jak torba ta nadaje się do przenoszenia aparatu z gripem. No cóż, da się. Wiem, to stwierdzenie nie jest zachęcające, ale tak po prostu jest. Torba z laptopem i aparatem robi się kanciasta, klapa jest trochę opięta, opierając się na krawędzi aparatu. Z kolei bez laptopa nie ma żadnego problemu – aparat rozpycha się w komorze głównej i tyle. Oprócz aparatu w przegródce fotograficznej miałem lampę błyskową, dyfuzor do niej, teleobiektyw i obiektyw 50mm.

Przelewy

Do tej pory, żeby sprawdzić kiedy dotrze (a nawet kiedy wyjdzie z mojego banku, żeby wydrukować potwierdzenie) przelew, pracowicie sprawdzałem listę sesji Elixir dla odpowiedniej pary banków. Teraz jest trochę łatwiej – wystarczy wejść na stronę http://kiedykasa.pl/, wpisać godzinę wysłania przelewu, bank źródłowy i docelowy – i już.

Trochę mniej atrakcyjny wizualnie, ale za to operujący na numerach kont – zamiast wybierania banku można wkleić numer konta – jest serwis http://przelewam.pl/. Jest to opcja przydatna jeśli na przykład nasz system bankowy nie pokazuje do którego banku idzie dany przelew, albo po prostu już zamknęliśmy okno. Można też wykorzystać ten serwis po prostu do sprawdzenia gdzie konto o danym numerze jest prowadzone.

Za: http://bartowski.pl/jaki-to-bank/

Silly is a state of mind, stupid is a way of life.