Wszystkie wpisy, których autorem jest Leszek Krupiński

Problem nie do rozwiązania

George Dantzig, twóca metody Simplex, służącej do rozwiązywania liniowych problemów programistycznych, zmarł 13 maja. Znany był jako legendarny student, który oddał swojemu profesorowi rozwiązania zadań, które uważał za pracę domową. Później okazało się, że były to przykłady problemów, jak się wówczas uważało, nierozwiązywalnych.

Jak to już ktoś kiedyś powiedział, problemy są nierozwiązywalne do czasu, kiedy przyjdzie ktoś, kto o tym nie wie, i je rozwiąże.

Czego człowiek szuka w sieci

Z ciekawszych rzeczy, jakie znajomi znajdują w swoich logach odwiedzin – słowa kluczowe wyszukiwania, po których ludzie trafiali na ich strony:

  •  jak+obrócić+ekran+w+pda (ktoś ma duże PDA?)
  • inurl:”0day”+-html+-css+-htm+-php+-js+-ct (to jakiś haxx0r)
  • nie+slysze+dzwieku+jak+przychodzi+mi+wiadomosc+na+gadu-gadu (porady lekarskie piętro wyżej)
  • telefon+komórkowy+++za grożenia+planety
  • jak sprawdzic czy byl sciagany film
  • serwer niezale%C5%BCny definicja
  • sexs+w+nocy (Wyniki: serwis dla wstydliwych)
  • kładzenie gładzi szpachlowej
  • jak sie pisze oświadczenie
  • czy+iphone+dziala+w+polsce?
  • astalavista baby tłumaczenie
  • blog o tamagotchi (a o czym tu blogować?)
  • cycki 40d (wymagający klient)
  • objaw czwarty (?)
  • takie se rozne
  • reklamy gładzi szpachlowej
  • na indianina
  • pracoholizm wady i zalety
  • ile czasu rodzi sie tamagotchi?
  • padło gadu
  • program na komputer typu tamagochi
  • jak+spamować (widać ktoś planuje biznes uruchomić)
  • jak się rodzi drugi tamagotchi
  • jak skonfigurowac kompa
  • GADŻETY DO PRANIA ZIOŁA (można to opacznie zrozumieć…)
  • precz z kaczkami
  • jaki jest kod na telewizor do tamagotchi
  • tamagotchi -kolor ma znaczenie
  • popsucie informatyki
  • jak może porozumiec sie komputer z telefonem
  • wodzik kiedy może się zepsuć
  • restartowac komputer definicja
  • JAK KUPIĆ TAMAGOTCHI
  • tamagotchi 4 tylko w kwiatki innych nie (to może być tytuł nowego programu Mumio, po „Lutownica ale nie pistoletowa tylko taka zwykła kolba”)
  • ja yet NO I CHUJ
  • odwazne filmy
  • nalewki cytaty
  • wycieczka+do+czarnobyla
  • poradniki+jak+hakowac+ludzi+owntibia
  • noz+w+glowie (ja z nożem w głowie bym się zajmował innymi rzeczami, a nie googlaniem)
  • co mówić chłopakowi podczas seksu (brak inwencji?)
  • pułapki na myszy

Vista przyszła, Vista poszła.

Dwa tygodnie temu kupiłem sobie notebooka – systemu operacyjnego wybrać nie mogłem, więc trafiła mi się Vista. Nie chcąc podchodzić do sprawy z negatywnym nastawieniem, postanowiłem wypróbować nowe okienka.

Po pierwszym włączeniu zasilania, komputer mielił godzinę czy dwie „szykując się do pierwszego uruchomienia”. Pomielił, pomielił, i w końcu się uruchomił. Wszystko wyglądało ślicznie, eye-candy i w ogóle Aero pełną gębą. Okienka ładnie znikały, półprzezroczystość dekoracji była miła dla oka itp. Ale później zaczęły się schody.

Pierwsza rzecz, która poleciała, to wiśtowy sidebar – rzecz absolutnie dla mnie nieprzydatna. Trzeba ściągać jakieś widgety, bo te standardowe w sumie nic nie potrafią. Na ekranie zabawek mieści się niewiele, trzeba scrollować itp. – może da się to jakoś sensownie skonfigurować, ale jakoś specjalnie mi nie zależało. Sidebar wyleciał.

Zużycie procesora ogólnie rzecz biorąc było śladowe, oprócz sytuacji, kiedy Vista wykonuje różne operacje w tle, np. automatyczna aktualizacja – wiem, można to wyłączyć, ale z jednej strony znając windy lepiej mieć wszystko połatane, a z drugiej – update’y są codziennie, bo codziennie wychodzą nowe paczki do windows defendera (czy jak się ten ochroniarz nazywa). Tak więc chcąc czy nie chcąc, codziennie coś będzie mielić w tle.

Później popatrzyłem na stan pamięci. Na dzień dobry zajęte było ponad 650MB (!), co przy moim dostępnym jednym gigabajcie było liczbą niepokojąco dużą. Tak tak, wiem, rozumiem, bufory, pre-fetching itp., ale to tak czy tak za dużo. Jak się okazało później, XP w takich samych warunkach zajmował dużo dużo mniej.

Po pierwszym uruchomieniu przyszła pora na konfigurację. I tutaj zaskoczenie: jeśli Microsoft chce iść w stronę ułatwień dla „zwykłego użytkownika”, to chyba pomylił kierunki. Interfejs Visty jest ładny, ale kompletnie nieczytelny. Przytłaczają ogromne ilości guzików, przemieszanych informacji, ikonek, paseczków itp. Jak się już przez to przebrnie, znajdzie co trzeba, to zaczyna się walka z kreatorami. Ciężko jest zrobić cokolwiek „ręcznie” – tu ujawniają się dążenia MS do wmawiania użytkownikowi co jest dla niego dobre.

Dobrze, konfiguracja zrobiona – sieć działa, to podstawa. Można się teraz porozglądać trochę po systemie. Klikam tu, klikam tam, ale… za każdym razem, kiedy chcę uruchomić jakiś element systemu (np. Zarządzanie komputerem), Vista pyta, czy na pewno to ja chcę uruchomić tą rzecz. To zabezpieczenie np. przed trojanami, ale zabezpieczenie upierdliwe do granic możliwości.

Poklikałem, chcę teraz zainstalować coś do pracy – Visual Studio .NET z SQL Serverem Express. Jeszcze zanim zaczęła się instalacja, wyskoczyło okienko: „W programie, który chcesz zainstalować, występują znane problemy ze zgodnością” (czy coś takiego). Pomijam fakt, że nie mam ochoty, aby system sprawdzał co instaluję (a później te informacje wysyłał do MS), ale niezgodność…? Proponowane rozwiązanie: po instalacji zainstaluj Service Pack SP1 for Vista. Dobra, niech będzie, zainstaluję, ale co z programami, które nie są pisane przez MS, który miał odpowiednio dużo czasu, żeby przygotować poprawki? Bieżąca praca pod tym systemem wróżyła życie pełne niespodzianek. Nic to. Klik-klik, instaluje się. Pod koniec wyskakuje okienko z błędem. Da się jakoś przez to przeklikać. Dalej – instalacja dołączonego do VS SQL Serwera. Znane problemy z niezgodnością, zainstaluj Service Pack. Program zajmuje 50 MB, SP do pełnej wersji (czyli nie tej, którą mam zainstalowaną, ale taki SP zaproponował mi system) zajmuje 400 MB. Odpuściłem sobie – może jakoś będzie działać.

Ten ostatni problem przelał już czarę goryczy. Nie chciałem ryzykować, że programy, których potrzebuję, nie będą działać. Klik-klik, z MSDNAA ściągnąłem Windows XP Pro SP2 PL, ze strony producenta notebooka sterowniki (rany, prawie 1GB tego wyszło), przygotowałem Recovery CD z Viśtą (w końcu za nią zapłaciłem), skasowałem partycje, stworzyłem od nowa, zainstalowałem system, pół dnia męczyłem się ze sterownikami, ale wszystko działa. Szybki ghost, żeby nie męczyć się znowu, i już można pracować/grać/oglądać filmy/cokolwiek. Na XP zużycie pamięci na starcie jest mniej więcej o połowę mniejsze od Visty.

Pomijam kwestie DRMów, prywatności itp. – załóżmy (hehe), że mam same AudioCD, same wma legalnie kupowane przez internet itp, więc takie zabezpieczenia by mnie nie „dotykały” w sensie odmowy dostępu. Ale ja chciałem normalnie używać komputera, a w Viście to chyba nie jest możliwe.

Rozszerzenia Firefoksa

Było już narzekanie na FF, teraz czas na trochę pochwały.

Firefox, sam w sobie, ma niezbyt duże możliwości, zwłaszcza w porównaniu z innymi przeglądarkami, takimi jak Opera. Można jednak doinstalować do niego różne rozszerzenia, dzięki którym FF może konkurować z innymi przeglądarkami. Poniżej przedstawię kilka rozszerzeń, z których korzystam – w tym wpisie będą to rozszerzenia, które mogą się przydać każdemu, a w innych opiszę te bardziej „specjalistyczne”.

AdBlock Plus

Rozszerzenie, bez którego nie da się żyć. Adblock Plus skutecznie blokuje różnego rodzaju reklamy – graficzne, flashowe, iframe’y… Blokuje na podstawie charakterystycznych cech adresów, które to cechy można pobrać z kilku adresów lub stworzyć same. Wybierając adres z listy warto jest wybrać taki, który jest „bliski” miejscu zamieszkania (w sensie kraju), gdyż jest duża szansa, że będzie zawierać specyficzne dla danego kraju adresy (np. charakterystyczne dla Polski „baner” czy „reklama”).

All-in-One Sidebar

All-in-One SidebarUsprawnienie interfejsu użytkownika – przenosi kilka dodatkowych rzeczy do bocznego panelu. Dzięki temu można szybciej dostać się do kilku elementów przeglądarki, które powinny być w miarę na wierzu. All-in-One Sidebar zawiera:

  • Zakładki
  • Historię
  • Download managera – istotna sprawa, bo domyślny DM w Firefoksie jest chyba najgorszym elementem przeglądarki – niepraktyczny, niewygodny…
  • Rozszerzenia – ładny interfejs do zarządzania rozszerzeniami – przeglądanie, wyłączanie, odinstalowywanie, linki do stron z rozszerzeniami itp.
  • Multi-panel – miejsce, w którym można wyświetlić kod źródłowy strony czy też samą stronę, którą chce się mieć na oku.
  • Informacje o stronie – linki, media itp

DownThemAll!

DownThemAll! Świetne rozszerzenie służące do ściągania plików w różny sposób. Pierwszy z nich to działanie w stylu oldschoolowych „download managerów” przyśpieszających pobieranie danych przez ściąganie każdego pliku równolegle w kilku kawałkach; do tego oczywiście kolejkowanie itp – standardowa sprawa. Pliki do pobrania można dodawać do kolejki wpisując link w osobnym okienku lub wybierać odpowiednią opcję ze standardowego okienka pobierania pliku, wyświetlanego przez FF.

DownThemAll! - ustawieniaDrugi tryb pracy DTA to masowe wyciąganie linków z bieżąco oglądanej strony. Można wybrać linki danego typu, można zapisać obrazki z danej strony, można też ściągnąć wszystko, co pasuje do wyrażenia regularnego. Bardzo wygodna sprawa np. do ściągnięcia wszystkich PDFów ze strony lub wszystkich obrazków.

ImgLikeOpera

Malutkie rozszerzenie, ale w pewnych sytuacjach bardzo przydatne. Dodaje na pasku statusu mały przycisk, dzięki któremu możliwe jest przełączanie trybu wyświetlania obrazków na stronie: nie ładuj obrazków, ładuj tylko zbuforowane, ładuj tylko z tej strony, ładuj wszystkie. Przydatna sprawa dla ludzi łączących się przez GPRS lub z powolnymi połączeniami.

Paste and Go 2

Rzecz, której mi najbardziej brakowało w FF po epizodzie korzystania z Opery, to akcja „wklej adres ze schowka i idź do niego” wykonywana jedną kombinacją klawiszy. Rozszerzenie Paste and Go 2 właśnie takie działanie umożliwia, albo za pomocą skrótu klawiaturowego (tu uwaga, ciężko go zmienić – nie ma interfejsu konfiguracyjnego, więc jedyna opcja to użycie edytora konfiguracji FF albo rzeźbienie w plikach konfiguracyjnych), albo przyciskiem na toolbarze.

Tab Mix Plus

Jest dużo rozszerzeń, które dopracowują zachowanie zakładek – możliwość zmiany zachowania w przypadku kliknięć z kombinacją klawiszy, kolory, wygląd itp. Jest jednak rozszerzenie, które pozwala na konfigurację wielu aspektów na raz. Programowanie kliknięć, kolorków, wewnętrzny system zapisywania sesji, blokowania zakładek, łączenia okien… Masa różnych opcji.

Thinger

Kolejna rzecz, której mi brakowało w FF po przesiadce z Opery, to możliwość swobodnego definiowania pasków zakładek. Mam pewne rzeczy tematyczne, które chciałbym mieć na wierzchu, bez zakopywania tego w podfolderach domyślnego paska.

Rozszerzenie Thinger pozwala na tworzenie dowolnej liczby pasków zakładek, z których każdy będzie wyświetlał zawartość dowolnie wybranego folderu zakładek.

Coming up next: rozszerzenia dla webmasterów.

Odkrycia Młodych pt. 2

Kontynuując moje wcześniejsze osiągnięcia na polu badań w otoczeniu naturalnym człowieka, zająłem się sprawą ekonomicznych płynów do mycia naczyń.

Płyny do mycia naczyńW pracy płynu zużywa się bardzo mało. Na tyle mało, że nie ma sensu się zastanawiać nad wyborem – kupuje się płyn najtańszy. I tu się pojawia pytanie – czy opłaca się kupować płyn najtańszy? Kwestia względnych oszczędności jest godna przeanalizowania. Półlitrowy płyn do mycia naczyń zużywany jest w ok. rok. Rok temu nabyłem drogą kupna płyn „Płyn do mycia naczyń. Cytrynowy.” firmowany marką „grosik” sklepu Auchan (pojemność: 0.5L; cena: 2.20 PLN). Płyn był całkiem niezły, ale jego czas się skończył i trzeba było znaleźć godne zastępstwo. W supermarkecie Real znalazłem płyn litrowy, „Płyn do mycia naczyń. Cytrynowy.” z logiem TIP (cena: 1.40 PLN). Jako że produkty TIP są ogólnie rzecz biorąc godne polecenia (skarpetki rajstopowe, cappuccino) , postanowiłem spróbować. Wszystko zapowiadało się pięknie, aż do pewnego feralnego poranka. Wybrałem się do firmowej łazienko-toalety w celu umycia kubeczka. Wziąłem ze sobą kubeczek i zmywak, który od razu nasączyłem płynem – do jednego mycia nie ma co brać całej butelki. W czasie mycia zacząłem niuchać, bo coś zalatywało. Nie pachniało smrodkiem kibelkowym, więc szukałem dalej. Smrodek zalatywał z okolic umywalki – doszedłem do wniosku, że to pewnie zmywak. Kolega z pokoju ma ambiwalentny stosunek do czystości kubków, więc pomyślałem, że to efekt jego hodowli penicyliny. Jakieś moje zdziwienie było, gdy sytuacja się powtórzyła… Otóż w pewnych połączeniach płyn TIP pachnie… nieciekawie. Zapach ten nie zostaje na naczyniach, ale świadomość jest już skażona. Ból w tym, że jak już wydałem 1.40 na 1L płynu, to muszę z nim żyć przez następne 2 lata. Ach, gdybym nie podjął tej decyzji tak pochopnie…

Reasumując: wiem już czym różni się płyn do mycia naczyń o szacunkowej cenie 4.40 za litr od tego o bezpośredniej cenie 1.40 za litr: ten za 4.40 nie śmierdzi.

EU-porn

Kolejny powód do ogólnego oburzenia: za fundusze Unii Europejskiej zrealizowany został film promujący kulturę państw Unii. Należy tu zaznaczyć, że film ten kulturę promuje w bardzo specyficzny sposób: przedstawia on bowiem 18 par (zarówno hetero jak i homo) uprawiających seks. Całość okraszona jest tytułem dodatkowo dodającym smaczku. „Let’s come together” znaczy „Przeżyjmy to razem”, ale też „Szczytujmy razem”. Więcej szczegółów chyba nie trzeba, żeby domyślić się jaki raban się podniósł.

Od razu do głowy przychodzą mi dwie kwestie. Po pierwsze: nie rozumiem „artystów”. Nie rozumiem „ambitnych filmów”. Nie rozumiem jakim cudem najbardziej nagradzane filmy na przeglądach to filmy o popaprańcach, ćpunach, alkoholikach. Tutaj też nie rozumiem w jaki sposób 18 kochających się par ma promować naszą kulturę. Ale widać, podobnie jak w przypadku reklam proszków do prania (które też do mnie nie docierają), nie jestem targetem tej reklamy.

Druga kwestia to odbiór tego filmu. Na dobrą sprawę nic na nim nie ma. Jeśli ktoś pamięta scenę z filmu Amelia, gdzie tytułowa bohaterka zastanawia się, ile osób w danej chwili przeżywa orgazm, to może mieć porównanie do tego, co zostało teraz stworzone (aczkolwiek wydaje mi się, że kilka scen zostało żywcem skopiowanych z Amelii – film oglądałem dawno, mogło mi się pomylić). Widać niewiele. Można stwierdzić, że są tam pary, które się przytulają i podskakują, trzęsą się itp. Mimo to, serwis Ananova określił w swoim artykule ten film mianem „soft-porn”. Już nawet nie erotyki, ale soft-porn! Panowie z Ananovy chyba za dużo Macieja Giertycha się nasłuchali, chociaż nawet on twierdzi, że jego to już nic nie zdziwi.

Jeśli ktoś (mimo wszystko) ma ochotę, film można obejrzeć tu.

Samorządy się kończą

Wybory samorządowe były już jakiś czas temu, i dalej po głowie mi się kołacze myśl, że samorządy w Polsce, zamiast się rozwijać, kończą się.

W „normalnych krajach” (no, przynajmniej pod pewnymi względami normalnych) samorządy lokalne są tą częścią władzy, z którą obcuje „zwykły człowiek”. Tymczasem u nas rady gmin i dzielnic stają się przedłużeniem partii, kolejnym organem, który obsadza się „swoimi zaufanymi” (bo przecież wiadomo, że do rad dostają się ludzie z pierwszych miejsc list). A po wyborach – nasza zwykła szara rzeczywistość, czyli polecenia z góry. Smutne? Owszem, smutne. Smutne jest to, że ludzie, na których głosujemy, mają niewiele do powiedzenia. Ale smutniejsze jest to, że polecenia z wyższego szczebla mogą być niekorzystne dla mieszkańców gminy czy dzielnicy, których te polecenia bezpośrednio dotyczą (tak, wiem to z obserwacji).

Tymczasem po ostatnich wyborach, w studiu wyborczym w telewizorze, pani Paradowska (dziennikarka Polityki) , głosi swoją opinię, że centralizacja władzy jest dobra. To ja się pytam: jakim cudem taki samorząd może faktycznie dbać o interesy osób, które go wybrały? Oczywistym jest, że osoby odpowiedzialne za większy obszar nie będą znać lokalnej problematyki. Trąci to gospodarką nakazowo-rozdzielczą, radami narodowymi i innymi pamiątkami poprzedniej epoki.

Oczywiście to nie jest wina polityków, ale raczej wyborców, którzy prawie jednogłośnie opowiedzieli się za lokalnymi przedstawicielstwami partii politycznych. Mam nadzieję, że z czasem dojrzejemy jako społeczeństwo, zmniejszymy liczbę radnych (żeby głosowało się na osobę, a nie na pierwszego na liście ulubionej partii), a przede wszystkim zainteresujemy się tym, co się dzieje w najbliższej okolicy.