Wszystkie wpisy, których autorem jest Leszek Krupiński

Palm kontratakuje

Palm PreKolejny z postów z serii „Poszukuję smartfonu dla siebie”, tym razem z bonusową wartością nostalgiczną.

W wojnie o tytuł „iPhone killera”, który różne techblogi i podobne serwisy chcą przyznać każdemu nowemu smartfonowi, pojawił się nowy gracz. Palm, firma znana, aczkolwiek od pewnego czasu „w uśpieniu”, na targach CES zaprezentowała swoje nowe dzieło: telefon Palm Pre.

Zanim napiszę co to Pre i czemu ma szansę być fajne, trochę wspomnień. O firmie Palm słyszałem jeszcze w czasach, kiedy o Internecie w domu można było pomarzyć. Ich „małe komputerki” robiły wrażenie. Po jakimś czasie i ja kupiłem sobie PDA tej firmy – był to model Tungsten|T sprowadzany z USA (można je było kupić legalnie w Polsce, ale w Stanach były sporo tańsze, a korzystając z uprzejmości kolegi zaoszczędziłem jeszcze na przesyłce). Byłem zachwycony. Tungsten był szybki, prosty w obsłudze, a w Internecie można było znaleźć olbrzymią ilość darmowych programów. Miał jednak swoje minusy: system operacyjny PalmOS nie był wielozadaniowy – we wcześniejszych wersjach możliwe było jedynie przełączanie między programami uruchamianymi „w miejscu” (system nie rozróżniał RAMu i systemu plików, więc w uproszczeniu można było powiedzieć, że wszystkie programy były „uruchomione” na raz) – później, wraz z wprowadzeniem obsługi kart pamięci, zostało to zmienione, ale w dalszym ciągu programy funkcjonowały tak, jakby cały czas były uruchomione.

Czasy się zmieniały, PalmOS – nie. To, co kiedyś było zachęcającą prostotą, później stało się kulą u nogi. A konkurencja nie spała. Słaby sprzęt z czasem został unowocześniony i przestał być obciążeniem dla PDA z systemem Windows CE (później Windows Mobile), powstały nowe programy, PDA zaczęły mieć WiFi, GPSy… A Palmy nie. Zamiast iść do przodu – w pewnym palmofonie postanowiono nawet wykorzystać starszy procesor i system operacyjny, aby urządzenie mogło dłużej pracować na baterii.

Po latach niebytu Palm powraca, oferując nam (na razie wirtualnie) nowoczesne urządzenie, mające wszystko czego by można było oczekiwać (WiFi, GPS, pełny Bluetooth, 8GB wbudowanej pamięci, aparat 3Mpix), z nowym, nastawionym na sieć systemem operacyjnym, klawiaturą QWERTY i ciekawymi rozwiązaniami w kwestii UI (więcej na ten temat można poczytać na Engadget). webOS, bo tak się nazywa nowy system, pozwoli na pisanie programów w technologii znanej webdeveloperom (Javascript, HTML, CSS, XML), przez co można się spodziewać szybkiego powstania bazy programów.

Jak grzyby po deszczu zaczęły pojawiać się porównania Pre z iPhone i G1, np. na Gizmodo,  w którym to pomimo wyraźnie subiektywnego charakteru tego porównania (np. w kategorii „Sprzętowa klawiatura” wygrał iPhone, który klawiatury sprzętowej nie posiada) i w zasadzie pominięcia G1 w większości punktów, Pre prezentuje się bardzo mocno.

Telefon pojawi się w sprzedaży dopiero w drugim kwartale tego roku, więc jeszcze dużo czekania przed nami.

Z kolei osoba która już widziała następce G1 twierdzi, że nowy telefon z Androidem przebije Pre – zapowiada to ciekawą sytuację, jako że oba telefony mają wejść na rynek w tym samym czasie. Pożyjemy zobaczymy – znając produkty Palma, daję tej firmie trochę kredytu zaufania.

Kościół się nie zmienia!

Ten post i tak chciałem napisać, ale teraz do jego napisania zmotywował mnie wpis lRema pt. „Kościół się nie zmienia?”, więc do pewnego stopnia jest to polemika z Jego notką.

lRem pisze o zmianach w sposobie celebrowania mszy czy dopuszczeniu osób świeckich do obrządku, co dla mnie jest mało istotne. Istotny dla mnie jest światopogląd, który najwyraźniej nie ma ochoty się zmienić.

Święta Bożego Narodzenia spędziłem u „teściów to-be” i tam też byłem w kościele na pasterce. Liczyłem, że ksiądz będzie mówił, że Bóg się narodził, że to powód do radości, żeby się dzielić tą dobrą nowiną itp. Jakże się myliłem…

Poczułem się jakbym był w średniowieczu, kiedy to Kościół, w celu umotywowania ściągania kasy, utrzymania władzy i kontroli nad ciemnym ludem, straszył motłoch piekłem. W pasterkowym kazaniu ksiądz może piekłem nie straszył, ale za to mogłem posłuchać jak to ludziom jest źle. Zaczął od kryzysu. Kryzys skierował jego myśli ku emigracji zarobkowej, co powoduje złe warunki wychowania dzieci pozostających w kraju. A jak źle w kraju – to zaczął opowiadać o tych co biją dzieci, piją. Co robią piekło (tak dokładnie powiedział) nawet w dniu wigilii Bożego Narodzenia. A czemu to wszystko? Bo nie przystępują do komunii! I tak oto ksiądz przekazał nam rozwiązanie wszystkich problemów świata.

Rozumiem, że ksiądz musi zachęcać jakoś ludzi do przychodzenia do kościoła. Ale czemu w ten sposób? Nie wiem jak to wygląda w reszcie świata, ale jestem skłonny uznać, że to nasza narodowa tradycja, bo przecież każda kampania społeczna też jest realizowana poprzez wywołanie strachu czy wyrzutów sumienia. No i moment na straszenie też – moim zdaniem – niezbyt szczęśliwy.

Może to był tylko ewenement? Zapewne. Nie chcę generalizować. Ale takie przypadki jak ten wyżej opisany nie powinny się zdarzać.

Zrozumieć Skarbówkę.

Firmy rozdają różne prezenty. Od długopisów, przez smycze, podkładki pod myszy, alkohole tańsze i droższe, po ekskluzywne krawaty i pióra. Wydawało by się, że wszystkie te produkty te służą poprawieniu wizerunku firmy, reklamie, reprezentacji. Ale według urzędów skarbowych tak nie jest. Drobne upominki, według urzędów, nie służą reprezentacji firmy, więc mogą zostać wliczone do kosztów działania firmy, natomiast prezentów droższych odliczyć się nie da, ponieważ ich zakup został zakwalifikowany jako koszty reprezentacyjne.

Pominę fakt nielogicznej dla mnie sytuacji, gdzie koszty (!) reprezentacyjne kosztami nie są. Nieco bawi (choć może nie powinno) mnie arbitralność osądów co jest ekskluzywne a co nie jest. Totalnie za to nie rozumiem różnicy w poniższych dwóch fragmentach uzasadnienia takiej sytuacji:

„(…) działania spółki polegające na przekazywaniu gadżetów firmowych, w postaci długopisów, piór, smyczy, kalendarzy, czapek, portfeli, latarek itp., opatrzonych logo spółki, przeznaczonych do nieodpłatnego rozprowadzenia na spotkaniach wśród kontrahentów i kooperantów, spełniają funkcję reklamową, gdyż zmierzają do zwiększenia rozpoznawalności firmy na rynku, poznania cech jakościowych oferowanych wyrobów, ich zalet technicznych, co w efekcie wpływa na zwiększenie zainteresowania oferowanymi towarami, a także zachęca do współpracy i tym samym może wpływać na zwiększenie przychodów”

„(…) wręczanie eleganckich i wartościowych upominków tylko wybranym kontrahentom (potencjalnym kontrahentom) ma na celu stworzenie dobrego wizerunku firmy, który spowoduje pozytywne postrzeganie przedsiębiorcy. Takie zachowanie nosi więc znamiona działań reprezentacyjnych i w takiej sytuacji wydatki na ten cel nie będą stanowiły kosztu uzyskania przychodu”

Ja wiem, że urzędy skarbowe pracują na innej płaszczyźnie mentalnej i to co jest logiczne dla nich dla normalnych ludzi już takie być nie musi, ale to już chyba lekkie przegięcie. Powyższe cytaty pochodzą z decyzji dwóch różnych izb skarbowych; podając identyczne uzasadnienia dochodzą do przeciwnych wniosków. Biedni są księgowi, którzy przeprowadzając się zmieniają województwo – wszystkiego muszą się uczyć od nowa…

Źródło: Rzeczpospolita, wybór cytatów: Sziwan

Oryginalni do bólu

Pewna para z New Jersey chciała zamówić tort urodzinowy z imieniem swojego dziecka. Sklep odmówił. Dlaczego? Bo dziecko nazywa się Adolf Hitler Campbell.

Chłopiec został tak nazwany, bo, jak twierdzą rodzice, „z pewnością nikt inny na świecie nie ma takiego imienia”. Pominę moralizatorskie teksty w stylu „jak można nazwać dziecko mianem największego zbrodniarza XX wieku”, ale można było się spodziewać, że dziecko będzie miało niemałe kłopoty w życiu przez świetny pomysł jego rodziców – aczkolwiek podobno ojciec małego Adolfa jest zaskoczony zamieszaniem wokół jego syna.

Rodzice oczywiście bronią swojego pomysłu – „To przecież nie znaczy, że mały jak dorośnie zrobi to co on (Hitler) zrobił”, „Imię to tylko imię” itp. – ale skoro to „to tylko imię”, to czemu tak silili się na oryginalność?

Mam wrażenie, wcale nie odosobnione, że ludzie tak bardzo starają się być oryginalni, że staje się to celem samym w sobie, bez zwracania uwagi na wszelkie konsekwencje tej oryginalności. Tata Adolfa mówi „ludzie muszą zaakceptować to imię”, a ja ironicznie odpowiem „ta, jasne, przecież ludzkość znana jest z powszechnej akceptacji”. Samemu ubierając się w dziwne ciuchy, stawiając irokeza i malując go na różowo człowiek jest w pewien sposób świadom konsekwencji, ale skazywać dziecko na życie będąc wytykanym palcami przynajmniej do 18-go roku życia…?

Dodam jeszcze, że rodzice dziecka mają bogate doświadczenie w kwestii nonkonformistycznych pomysłów: córkę nazwali JoyceLynn Aryan Nation, a dwa lata temu chcieli zamówić tort ze swastyką (wiem, można argumentować że to starohinduski symbol, ale przykład nadania dziecku imienia Adolf Hitler pokazuje, że raczej o to nie chodziło).

Żeby nie było – jak ludzie chcą być oryginalni, to proszę bardzo. Jeśli czują się dobrze w skórze i łańcuchach – good for them. Jeśli ludzie ubierają się w ciuchy które ewidentnie nie pasują do ich figury – dzięki, poczuję się trochę lepszy względem gustu i krytycznego spojrzenia na własne ułomności. Ale epatowania swoją oryginalnością nie trawię, zwłaszcza jeśli wchodzi w grę przekładanie swoich ambicji na inne osoby.

Źródło: Yahoo

Zadyma w Grecji – wywiad z chuliganem

Wywiad z chuliganem (jak w Tytusie). Bez komentarza.

K: Thanking for speaking to me today. Can you tell me why you’re rioting?

A: I am not satisfied with life.

K: Can you be more specific?

A: Well, I’m in school now and the school isn’t very good. I’m not learning anything, and when I get out of school, I don’t think there is any job for me.

K: Do you know what you want to do?

A: Not really.

K: Then how do you know there’s no job for you?

A: This is what I hear.

K: Do your parents know you are out here rioting?

A: Yes.

K: And what do they think about that?

A: Well, they must be OK with it because they did not stop me.

K: What do they do for work?

A: My mother is a housewife, and my father owns his own business.

K: Then he does OK.

A: Yes, he actually has two stores. One in Halandri and the other in Glyfada.

K: Those are good areas of Athens. Do you live in Halandri or Glyfada?

A: We live in Halandri, but we also have a house on Crete. The house in Glyfada is rented to other people.

K: It sounds like your father has done well.

A: Generally, yes.

K: How would you feel if someone broke, burned and stole from one of your dad’s shops?

A: Well, I would be mad because it belongs to us. It’s our property, and it’s how my dad takes money for us.

K: Do you realize you’re doing the same thing to people just like your dad?

A: But I’m not.

K: But you are. These smashed shops and burned buildings hurt people just like your father.

A: It’s not the same.

K: It is exactly the same thing.

A: Even if it was, I still have good reason.

K: And what reason is that?

A: I told you, I’m mad about the death of Alexi and I’m mad about the problems from the government.

K: Actually, this is the first you mentioned Alexi. Did you know him?

A: No, but it could have been me.

K: What if it turns out the police officer is innocent?

A: It doesn’t matter. I’m mad and frustrated about other things.

K: And you don’t think what you’re doing is wrong?

A: No, because I want justice and I want a better future.

K: But can’t you see you’re just doing more harm and making the problem worse instead of better?

A: No. What I’m doing is the right thing.

K: And where did you learn wrong from right?

A: My parents.

K: The same people who let you go out rioting?

A: Yes.

K: Interesting. Have you ever heard the quote: “In democracy, people get the government they deserve.”

A: No. What does that mean?

K: It means that you deserve the government (no matter how good or bad) because you voted for them and keep them in power. Do you feel you deserve this government?

A: No, I feel I deserve something better.

K: And what will you do to be worthy of something better?

A: I don’t need to do anything; it’s my right. I deserve the best no matter what I do.

K: Even if you destroy other people’s property? That’s a crime.

A: This is my right.

K: How do you figure that?

A: Protesting is my right.

K: I agree with that, but what you’re doing is not just protesting. It’s violence.

A: That’s the thing about Greece. It’s free, and I’m free to do what I want.

K: But you are taking freedom away from others.

A: No, I’m fighting for other people too.

K: Did you ask them what they wanted, and did they ask you to represent them?

A: Not exactly.

K: Do you consider yourself an anarchist?

A: Yes.

K: Do you know what anarchy means?

A: Yes, it means someone who questions authority.

K: Actually, that’s not what it means. It means the state of lawlessness, disorder and freedom due to an absence of government authority.

A: Yes, same thing.

K: No, they’re very different. I agree that the Greek government has done little if anything to draft real policies, and there is a general lawlessness and disorder from lack of enforcement. But the violent rioting has just made a bad situation worse. So how is this a good change?

A: It will force them to do something.

K: Really? Have you made demands?

A: No.

K: What must the government do to satisfy you enough to stop rioting? Do you have solutions?

A: Not exactly.

K: Are you aware that if the government does something, they will take away some of your freedom?

A: Not if they do the right things. If they raise salaries, that will give us more money and more money is more freedom.

K: Yes, but that money has to come from somewhere; and that means less tax dodging, coming down on people who pay bribes, and stopping illegal practices. More enforcement and more rules mean less freedom. You say you’re rioting because the government has to change; but you also say you are an anarchist, and anarchy is the absence of government. That doesn’t fit.

A: I’m free to do what I want, I told you. I’m also sick of the high costs and low salaries.

K: How do you know about salaries, do you work? I thought you were a student and are getting money from your parents.

A: I don’t work, but I hear about the salaries.

K: And how do you know about costs if your dad pays for everything?

A: I know.

K: I know very well that cost of living is high, salaries are not good, and unemployment is getting higher. But are you aware that women and immigrants have it much worse than you? And yet, you do not see them causing riots.

A: Immigrants have no right to complain. They chose to come here, and if they don’t like it they can go home. I have a right to burn down my country if I want; it’s my country.

K: People like me are immigrants who work here, and my money pays for your education. So what you’re saying is it’s OK if you use my money, but I can’t complain and you can destroy the country we both live in.

A: Yes, and if you don’t like it. You can go back to America.

K: OK then. Thank you for talking to me today. Is there anything else you’d like to say?

A: Yes, keep up the fight!

(źródło: Living in Greece: MAT Police vs. Greek Rioter)

Stary/nowy gracz

W moich poszukiwaniach idealnej komórki, po wstępnym przemysleniu kwestii iPhone/Android, z odsieczą biegnie Nokia. Dopiero co ogłoszony model N97 może spełniać moje wymagania – wygląda dosyć zgrabnie, ma klawiaturę QWERTY, ma ekran dotykowy, OSem nie jest Windows, ma GPS (zabawka, ale czasem przydatna)… Jeszcze nie mam żadnych doświadczeń z Symbianem, słyszałem narzekania użytkowników na jego prędkość, ale w tym momencie, bez first-hand experience, nie będę nic przesądzał. Problemem może być cena – na ten moment przewidywana ilość pieniędzy jaką trzeba będzie wyłożyć na N97 to 550 Euro. Złotówka teraz kiepsko stoi, więc to mało atrakcyjna wizja. Nowy model ma być w sklepach na początku przyszłego roku, podobnie jak G1 w Europie – wtedy można będzie bardziej bezpośrednio porównać te telefony.

Ostatnio trochę doprecyzowałem do czego, oprócz dzwonienia i SMSowania, bym chciał używać komórki – przede wszystkim do wygodnego awaryjnego internetowania (WWW, email). Do tego celu istotny jest duży wyświetlacz, przydaje się też mazianie paluchami po ekranie (zabawa w scroll/zoom guziczkami jest męcząca). Korzystam też czasem z Google Maps przez Java’owego klienta. Chciałbym też ostatecznie rozwiązać problem synchronizacji kontaktów (w tym momencie mam telefon SE, synchronizowany z Outlookiem via fMA, co sprowadza się do nadpisywania kontaktów w jedną albo drugą stronę).

Na koniec specyfikacja N97 i film demonstracyjny:

  • 3.5 inch 16:9 640×360 pixels resolution display
  • Integrated 3G wireless radio
  • Integrated 802.11 b/g WiFi
  • Integrated Bluetooth 2.0
  • Integrated GPS receiver with A-GPS support
  • 5 megapixel camera with Carl Zeiss optics
  • 32GB onboard flash memory with microSD for adding 16GB more
  • 3.5mm headset jack
  • microUSB port used for both syncing and charging
  • Haptic feedback
  • 1500 mAh battery

Kurier na wynos

Rzadko, ale czasem mam potrzebę skorzystać z usług firmy kurierskiej „z drugiej strony”, czyli coś wysłać. Kiedyś wysyłałem PDA do naprawy, ale to była procedura inna niż zwykle (dostałem gotową etykietkę na pudełko itp), tym razem po prostu potrzebowałem wysłać dokumenty do innego miasta, mając w miarę pewność, że dotrą w skończonym czasie.

Postawiłem na firmę UPS. Chciałem być nowoczesny, więc wszedłem na ich stronę, zarejestrowałem się, wpisałem dane moje, dane odbiorcy, typ przesyłki, zatwierdziłem. Przyszedł do mnie email z informacją, że… przesyłka została wysłana. Wydało mi się to ciekawe, jako że dokumenty leżały u mnie na biurku. Nic to, pomyślałem, i zastanawiałem się co zrobić, żeby kurier się u mnie pojawił. Liczyłem na to, że kliknę „proszę być u mnie po południu” i kurier pojawi się z kopertą opatrzoną gotową nalepką adresową. Ach jak się myliłem.

Na stronie odszukałem, że żeby kurier mnie odwiedził, muszę „skontaktować się z lokalnym centrum obsługi”. Tak też zrobiłem. Dryń dryń, melodyjka, przecisnąłem się przez menu i pan po drugiej stronie powitał mnie miłym „poproszę o numer klienta”. Nie wiedziałem o co mu chodzi, więc odparłem, że numeru nie mam, co najwyżej login ze strony WWW. Nie o to mu chodziło, więc przeszliśmy do meritum. Od raz zaznaczyłem, że jest nieobeznany z procedurą, ale chciałbym wysłać list, i nawet na stronie WWW już wypełniłem co trzeba. Jak się okazało, całą zabawę przez internet można było sobie darować, bo pan poinformował mnie, że „strona www niestety nie jest taka jak być powinna, nad czym ubolewają” – w skrócie, mogę sobie tam klikać, ale i tak to mi nic nie da. Dalej procedura była standardowa: adres, typ paczki, kurier będzie przed 18-tą, do widzenia. Kurier był, nawet sporo przed 18-tą, drobnych nie miał więc miałem krępującą sytuację, w czasie której próbowałem wyciągnąć monety ze świnki-skarbonki. Pan kurier powiedział, że takie gotowe naklejki to można robić tylko jak się jest firmą i pan handlowiec zainstaluje program do tego. Firmą nie jestem, do tego pewnie trzeba mieć jakiś sensowny ruch w kontaktach z UPS, więc moje marzenia o XXI spełzły na niczym.

Na pocieszenie dodam, że dokumenty doszły bezpiecznie i na czas.

Tego samego dnia z ciekawości postanowiłem sprawdzić jak sprawa wygląda w DHL. Od razu powitał mnie komunikat błędu:

Warning: oci_pconnect() [function.oci-pconnect]: _oci_open_server: ORA-12500: TNS:listener failed to start a dedicated server process in c:\Inetpub\wwwroot\app\ONLINEBOOKING\settings.inc.php on line 142

Doszedłem do wniosku, że wolę technologie może mniej nowoczesne, ale przynajmniej pewne.

Zdalna praca z Windowsa

PuTTY Connection Manager: tabs

Od dawna najpopularniejszym klientem SSH, pracującym pod systemami Windows, jest PuTTY. Samo w sobie jest dobrym programem, ale ma kilka braków, na przykład brak „klikalnych” linków, minimalizacja do system tray czy przechowywanie danych o sesjach w plikach (standardowo są one zapisywane w rejestrze, przez co odpada zachowywanie ustawień w systemach współdzielonych, nie jest też możliwe noszenie ich ze sobą na pendrajwie). Braki te są nadrabiane przez community, które zapewnia łatki. Z różnych powodów nie są one jak na razie włączane do głównej linii – często przez problemy ze zdecydowaniem „które rozwiązanie jest najlepsze”, jak na przykład w przypadku zapisywania sesji w plikach.

Pakietem łączącym najciekawsze łatki jest PuttyTray.

Ale jest problem, który na pewno nie będzie rozwiązany przez twórców PuTTY, co mnie bardzo „boli” w czasie pracy z wieloma sesjami na raz. Twórcy terminala zapowiedzieli, że praca w zakładkach nigdy nie będzie częścią programu. Zamiast tego, zachęcają oni do tworzenia programów, które „połykają” okno PuTTY, zagnieżdżając je w zakładkach.

Właśnie takim programem jest PuTTY Connection Manager. Bez sensownego systemu zarządzania oknami, praca na więcej niż dwóch terminalach to męczarnia – przełączanie się między połączeniami zajmuje zbyt dużo czasu i uwagi. Tutaj problem jest rozwiązany – każde połączenie ma swoją zakładkę z odpowiednią etykietką.

PuTTY Connection Manager: baza danych

Connection Manager ma więcej przydatnych opcji. Najważniejszą z nich jest baza danych, w której można przechowywać informacje o połączeniach niezależnie od konfiguracji PuTTY. Jest to o tyle przydatne, że CM posiada opcję „makr logowania”, automatycznie wpisujących login i hasło. Baza danych jest szyfrowana, więc utrata np. pendrajwa z tą bazą nie oznacza natychmiastowej tragedii, a one-click-to-connect jest bardzo miłe. Baza ma układ drzewiasty, więc połączenia można sobie ładnie układać.

Niby wszystko ładnie pięknie, ale są też problemy. Część z nich wynika z idei „połykania” okien. Trochę przy tym wariuje alt-tab. Nie wiem, czy to jest problem nie do rozwiązania, ale jako że Connection Manager i PuTTY to dwa osobne programy, żeby „wyjść” z niego trzeba alt-tab wcisnąć dwa razy. Czasem też CM nie jest w stanie połknąć okna – trzeba je zamknąć i spróbować jeszcze raz (w konfiguracji można ustawić, żeby CM czekał trochę dłużej przed próbą „łykania”).

Nieciekawie jest też zaimplementowane automatyczne logowanie. Program nie sprawdza czego oczekuje w danym momencie „druga strona”, a jedynie wysyła username po pewnym czasie od połknięcia okna, czeka znowu, i wysyła hasło (możliwe jest zdefiniowanie dodatkowych poleceń, wykonywanych po zalogowaniu). Problem jest wtedy, kiedy połączenie nie zostanie nawiązane, CM wyśle username, pojawi się pytnie o username, i wtedy wyśle hasło – pięknie pokazując je na ekranie wszystkim wokół. Problem można rozwiązać ustalająć bezpieczne czasy oczekiwania na połączenie, ale to z kolei wydłuża cały proces.

Makro logowania

Pomimo że program można ściągnąć w wersji „single executable”, ustawienia trzymane są w rejestrze systemowym. Jak na razie nie ma opcji zapisywnia opcji w pliku, ale jest to na liście „to do” programistów.

Podsumowując – program jest bardzo ciekawy. Ma swoje niedociągnięcia, ale nawet z nimi znacznie poprawia komfort pracy.

Nowy gadżet dla opornych

Dzisiaj premierę ma HTC Dream, pierwszy smartfon oparty o system Android firmy Google. To dobra informacja dla mnie, gadżeciarza-amatora, który ma ochotę sprawić sobie zabawkę, a nie jest do końca przekonany do iPhone’a. Jeszcze przed premierą pojawiły się pierwsze przecieki na temat specyfikacji nowego sprzętu HTC. 5 godzin rozmowy na baterii wygląda ciekawie. Aparat 3.2 Mpix – ani ziębi ani grzeje; aparat w komórce jest dla mnie tylko zabawką, czasem przyda się do pstryknięcia fotki ogłoszenia, z którego nie chce mi się spisywać danych, czasem może jakieś pamiątkowe zdjęcie, jeśli nikt nie ma normalnego aparatu pod ręką. Filmów też komórką nie kręcę, aczkolwiek informacja, że Dream nie będzie miał możliwości nagrywania video, zaskoczyła mnie – bo i czemu nie dać takiej możliwości? Bardziej zdziwił mnie brak profilu stereo Bluetooth, przez co nie ma możliwości słuchania muzyki przez bezprzewodowe słuchawki. Dla odmiany miłe jest zainstalowanie gniazda kart pamięci.

To są dane techniczne. A co subiektywnie? Subiektywnie telefon jest brzydki i dziwnie skonstruowany. Idea rozsuwania 9/10 powierzchni telefonu mi się nie podoba. To burzy pewną symetrię i sprawia, że telefon wydaje mi się zbyt delikatny. To jednak tylko subiektywne odczucie, i możliwe że inne cechy zatrą to wrażenie.

W czym HTC wydaje mi się lepszy od iPhone’a? Bezwzględnie odpowiada mi idea otwartości. W „ajfonie” trzeba kombinować, żeby cokolwiek osiągnąć: jailbreaking, usuwanie simlocka, męczarnia z DRM itp. Do tego przekleństwo sprzętu dużych firm, czyli konieczność stosowania proprietary software do przesyłania danych, w tym przypadku – iTunes do ładowania MP3, brak możliwości stosowania telefonu jako dysk USB. Tutaj, choć oficjalnych informacji jeszcze nie ma, mam nadzieję tak nie będzie. Android zapewnia otwartą specyfikację API, dzięki czemu łatwo można pisać aplikacje – to z kolei bardzo odpowiadało mi w FreeRunnerze, smartfonie opartym o Linuksa i OpenMoko, a mierziło w iPhone, że oficjalnie trzeba błagać o pozwolenie na pisanie softu.

Kolejna super cecha HTC to fizyczna klawiaturka. Smartfon chciałbym stosować do ogólnie pojętej „obecności w internecie” – komunikatory, emaile, może jakiś mikroblogging, do tego sporo SMSuję. Nie wyobrażam sobie robienia tego jedną ręką, stukając palcem wskazującym w touchscreen. To chyba najbardziej przeszkadzająca mi rzecz w iPhonie. Nie ma informacji na temat wymienności baterii (w iPhone bateria jest wlutowana), ale wymienność kart pamięci jest dobrą zapowiedzią.

Co z kolei przemawia na niekorzyść HTC? Tak jak wspomniałem wyżej, HTC piękny nie jest, a iPhone co najmniej estetyczny. Mam też mieszane uczucia co do UI/UX, czyli do kontaktów człowiek-HTC. Z tego co widziałem na prezentacjach i w czasie zabawy z emulatorem, interfejs Androida jest bardziej chaotyczny od tego z iPhone’a. Tam wszystko jest uporządkowane, a w HTC wygląda to trochę jak pulpit Windowsów – latające po ekranie ikonki. Możliwe, że da się to zmienić – skórkami, pakietami (ciekawe jak szybko powstanie iPhone look dla HTC), ale na razie wygląda to średnio. Kolejna rzecz, to przyciski sprzętowe. iPhone ma tylko jeden, w HTC jest już ich kilka. Bawiąc się z emulatorem irytowało mnie to ciągłe przestawianie się z „miziania” po ekranie na klikanie guzików. Zobaczę jednak jakie będą pierwsze opisy wrażeń z użytkowania HTC, może będzie to sensownie rozwiązane. Czekam też na opinię z użytkowania „oprogramowania towarzyszącego”, na przykład odtwarzacza MP3 czy przeglądarki. Już wiadomo, że do HTC dołączony będzie Chrome, przeglądarka marki Google – ciekawe wjaki sposób zostanie dostosowana do środowiska.

To na tyle. Gadżeciarzowi-amatorowi pozostaje czekać.

I love the whole world!

Od pewnego czasu raczej nie oglądam Discovery – przerzuciłem się na National Geographic, bo przez pewien czas o której bym nie przełączył kanału na Discovery, tam ciągle budowali jakieś samochody czy motory. Ale ostatnio włączyłem, i trafiłem na niesamowity filmik reklamowy, wyprodukowany właśnie przez Discovery. Baaaaardzo mi się spodobał – wesoły, dający „pozytywną energię”. Oczywiście jak tylko sobie o nim przypomniałem siedząc przy komputerze, znalazłem go na YouTube, a później trochę lepszej jakości wersję na blip.tv.

(RSSowcy, tu jest film)

Obejrzenie tego klipu pozwoliło mi zrozumieć pewien odcinek xkcd

Jest też wersja „Live” klipu – też fajna. Można też ściągnąć MP3 ze ścieżką dźwiękową. Dzwonków na komórkę nie udało mi się ściągnąć, więc zrobiłem swojego loopa.

Z blip.tv można zassać film jako plik, ale jako że jest w jakimś barbarzyńskim formacie, nie udało mi się uzyskać z niego fonii.

Reklamówka, podobnie jak większość pop-kultury, została dogłębnie przeanalizowana na Wikipedii.