(…) – Żeby iść w przyszłość, trzeba przestać żyć przeszłością – mówią w Belfaście dawni śmiertelni wrogowie.
Musiały jednak upłynąć dziesięciolecia, żeby dojść do takiej konkluzji. Wcześniej Irlandia żyła zapatrzona w siebie. Jeszcze pół wieku po odzyskaniu niepodległości w latach 20. XX w. kraj dreptał w miejscu – było sielsko i anielsko, ale Dublin był zaściankiem Europy. Zieloną Wyspą rządzili nacjonaliści i populiści, którzy prowadzili politykę izolacji i etatyzmu. Premierów prawicy namaszczał Kościół katolicki. Księża i moralni fanatycy decydowali też o lekturach Irlandczyków: jeszcze w latach 50. na indeksie w Irlandii znajdowało się ponad tysiąc książek. Prezerwatywy kupowało się spod lady, a na seanse odważniejszych filmów trzeba było jeździć do Anglii.
(„Celtycki happy end”, Marek Rybarczyk, Newsweek 14/2007)
Nie przypomina to czegoś? Niewielka kosmetyka (indeks książek -> lista lektur, prezerwatywy -> antykoncepcja ogólnie, odważne filmy -> wiadomości „nieprawomyślne”) i pasuje jak ulał…