Mój semestr na uczelni zaczął się z „lekkim” poślizgiem. Przez pierwszy tydzień miałem szkolenie z Oracle’a, więc miałem wymówkę żeby nie chodzić na zajęcia. Drugi i trzeci – wyjazd do Włoch. Tak więc po trzech tygodniach uczelni zacząłem się intresować zajęciami. Najpierw musiałem się dowiedzieć na jakie zajęcia chodzę (co wbrew pozorom nie jest takie proste – nie wystarczy spojrzeć w której grupie się jest, bo na mgr zapisuję się na przedmioty indywidualnie), później – kiedy te zajęcia są, i wtedy można nie chodzić na te zajęcia, tylko do innych grup, których terminy mi pasują 😉
Tak więc zacząłem od czwartego tygodnia, ale też nie zaliczyłem wszystkich zajęć. Dopiero wczoraj „ubezpieczyłem” sobie ostatnie zajęcia – na wszystkich ćwiczeniowcy pozwolili mi chodzić. No, na jednych mnie skreślili z listy, ale wpisali spowrotem.
Wczoraj przyszedłem na zajęcia, wszedłem do sali. Siedział jeden człowiek, na miejscu prowadzącego, więc myślę sobie – prowadzący. Więc się pytam:
– Przepraszam, mam takie pytanie – jestem przypisany do grupy na 19 a czy mógłbym chodzić na 17?
– Jak dla mnie to nie ma sprawy, ale spytaj się ćwiczeniowca. Ja jestem administratorem.
I cóż, tak właśnie zrobiłem 🙂
W tym semestrze Ewa nie będzie prowadzić grupy „zaawansowanej” z japońskiego. Zamiast tego, Miho prowadzi zajęcia przygotowujące do czwartego poziomu Nihongo Noryoku Shiken. Czyli tego, co zdałem w zeszłym roku. Cóż, ale jeśli nie ma wyższej grupy to muszę chodzić do tej. Tylko że… Cóż, poziom jest delikatnie mówiąc kiepski. Pomijam już fakt, że Miho prowadzi zajęcia tak, jak lektorzy angielskiego u nas na uczelni, czyli powolnie i nudno, ale sam skład grupy… Ludzie mają problemy z czytaniem hiragany. Dla mnie to jakaś pomyłka.
Hm. Chyba mam jeszcze do zaliczenia coś z poprzedniego semestru…